Wśród nocnej ciszy…

Image

Cisza na Xmass Noize Night VIII była towarem deficytowym, nawet sami organizatorzy zapowiadali, że to może być najgłośniejsza edycja tej imprezy. I chyba faktycznie była, również dzięki różnorodności stylistycznej poszczególnych ekip.

Na początek, w ramach zimnej przystawki na scenie dostaliśmy martwą kozinę, czyli Dead Goats. Nie ufam kozom, tym bardziej martwym. To przez to coś, co mają w oczach. No i rogi. Teraz nie ufam tym bestiom jeszcze bardziej, bo jeśli martwe kozy potrafią zasiać takie zniszczenie, to co dopiero żywe. Dead Goats trykały sobie na scenie aż miło, a z głośników atakował mocno zaprawiony punkiem death w stylu szwedzkim. Prosto i do przodu – to dewiza Dead Goats. Zaserwowano nawet cover klasycznej kompozycji z repertuaru Napalm Death: You Suffer. Najbardziej lubię covery, w których zespół daje coś od siebie i to było właśnie takie wykonanie, zagrane w stylu Dead Goats, czyli w stylu Entombed.

Niedługo później na scenie zainstalowała się zakapturzona ekipa z Thaw. Rokendrolowy luz martwych koziołków przykrył szary pył i żużel postapokaliptycznej codzienności. Zgodnie z hitchcockowską zasadą Thaw przydronili na początek solidnym, przesterowanym  trzęsieniem ziemi, by w chwilę później wyrównać teren ciężkim gitarowo-perkusyjnym walcem. Walce były przeplatane blastwoymi galopadami, co zgrabnie zdynamizowało koncert Thaw. Opętańczą, transową muzykę uzupełniały rytualne zaśpiewy i dziwaczne odgłosy, dobywające się z położonego na środku sceny okablowanego ołtarzyka. Najwyraźniej elektryczni bogowie słuchali klęczącego przed nim Starszego Gałkowego, bo  ta niepozorna maszyna robiła mnóstwo świdrującego uszy hałasu. Wszystkie te elementy sugestywnie budowały atmosferę jakiegoś dziwacznego rytuału, odprawianego na zgliszczach cywilizacji. Koncert skończył się tak, jak się zaczął; rozmył się w oparach drone’ów.

Postapokaliptyczne wyziewy Thaw pochłonęła o wiele przyjemniejsza mgiełka organicznego pochodzenia, o którą przed swoim występem zadbali stonerowcy z Belzebong.Po chwili pośród tej mgiełki zaczęły pełzać grube, tłuste riffy. Wlekły się te riffy niczym ogromne, spalone słońcami czerwie na pustynnej Diunie. Był i pan gąsienica, siedzący na grzybie mogącym wykarmić całą komunę hippisów i palący coś bardzo ciężkiego z ogromnej nargili, buchającej dymem jak kominy Zagłębia Ruhry.

Jak wynikało z moich pobieżnych obliczeń, koncert Blindead na ósmej edycji Xmass Noize Night był dla mnie dziesiątą okazją do zobaczenia i usłyszenia tej grupy na żywo. Prywatny jubileuszowy koncert Blindead nie zawiódł. Dawno nie widziałem tak ciężkiego i intensywnego występu tej formacji. Po części była to zasługa brzmienia, po części listy, bo zespół zaprezentował wiązankę przebojów z płyt „Autoscopia…” i „Affliction…”. A zaczęli idealnie, od transowego Impulse. Regularny występ zakończyli rzecz jasna [prawie] tytułowym utworem z „Affliction”, a potem na bis usłyszeliśmy jeszcze dwie kompozycje z ostatniej płyty, w tym wieńczącą koncert niezwykle intensywnie zagraną My New Playground Became.

A za dwa lata jubileusz Xmass Noize Night…

~ - autor: amonit w dniu 28 grudnia 2012.

Dodaj komentarz